
Ja. Lelewita. Katolik. Polak, Niemiec, Austriak, Włoch i Wołoch, Szwed i Tatar. Rusin. Litwin. Prawosławny, Muzułmanin. Protestant. Żyd po pra i pra babce, uciekinierce z domu Rabina. Rewolucjonista, z różańcem na szyi i innym na nadgarstku. Chłop, Sarmata, wojownik z lekko skośnymi oczami. Folksdojcz, Janczar. Strzelec wyborowy. Szermierz i nożownik. Bogaty biedak i biedny rozrzutnik. Z gwiazdą sześcioramienną, słońcem i półksiężycem na palcu, w kieszeni, na rzemyku obok krzyżyka. Uciekinier, jak daleka poprzedniczka, lecz nieobrzezany. Znoszący wszystko i wszystkich. I siebie. I ciebie. Was i nas. Ich także.
Ja. Nadmiernie pobudzony. Śpiący, zasypiający. Chodzący ulicami znanych i nieznanych miast. Osiedli, wsi, łąk, wzgórz i gór, dolin. Łapiący się za bolące miejsca. Gdzie ktoś uderzył, i ja, postrzelił, rozciął, chorobowo. Nienormalny, najzupełniej wcale nie. Depresyjny, roześmiany. Ludzki i zwierzęcy. W okruchu ponadnaturalny, jak każdy, nieco boski, bardzo pod i upadły.
Nie otworzyliście mi drzwi, gdy pukałem. Nie daliście mi pić, gdy byłem spragniony. Nie daliście jeść, gdy byłem głodny. Nie osłoniliście, gdy nie miałem domu. Nie broniliście, gdy nie mogłem sam się obronić. Kazaliście odejść, precz. Zrobiłem i robiłem to ja. Nie narzucałem się, widząc niechęć. Nie oczekiwałem pomocy, czując że jej potrzebujecie bardziej. Broniłem zupełnie bezsilny, gdy siły już zabrakło rozdanej.
Poiliście i karmiliście, gdy byłem dostatni. Zapraszaliście, gdy nie było przyczyny. Piastowaliście mnie, na siłę, niepotrzebnie. Nie mam tego za złe. Podziwiam. Na dobre i mniej. Ze smutkiem. Sarkastycznie.