
Dzisiaj jest dzień. Którego nie rozumiem. Domyślam się tylko, jaki jest. Ten dzień. Pierwszy, z zapowiedzią rozumienia więcej niż słowa, pojawiające się znikąd, myśli, odkrywanych, całkiem na nowo.
Zaczynam czuć. Nie przeżywać, jak potrafiłem tylko dotąd. Ledwie. Zaczynam się modlić, wiedząc że nie robiłem tego. Wierzyłem, że robiłem. Zaczynam patrzeć, zaskoczony, że byłem pozbawiony wzroku.
Spokój nieznany, oddanie się, przyznanie się sobie, przed sobą, do siebie. Mimo ciężkości. Nabieram powietrza, nie pełnym wdechem, a jednak więcej mam go w sobie, niż wczoraj. Wystarczająco, aby się nim upić.
Nie stanie się nic, co nie powinno się wydarzyć. Nic co nie powinno, się nie zdarzyło. Było to co było, będzie co ma być. Niczego nie jestem winny, sobie i nikomu. Nikt nie jest winny. Mnie. I to jest dobre. Nie jest złem. Dziękuję matko.