
Ile masz twarzy kochanie? Którą masz dla mnie? Dzisiaj? Którą pokochałem? Wczoraj? Tę którą poznałem, czy te które przede mną ukrywasz? Przerażasz mnie, ale i fascynujesz tą zmiennością, tą którą dopiero poznaję. A której wcale nie znam.
Obserwuję Cię wcale nie ukradkiem, słucham dokładniej niż kogokolwiek dotąd wysłuchałem. Zastanawiam się skąd ten brak pewności w byciu jedną i niedoskonałą. Podziwiam ten brak. Może pełnię nieznaną?
Dokąd zajdziesz kochanie? Na ośnieżone szczyty, brzeg oceanu, depresję dna? Rzucisz się w ramiona tyranom, może schylonym w zapracowaniu, albo zupełnie nie dla ciebie, którym się oddajesz.
Wrócisz stamtąd silna i prosta, pewna wiatrem wysmaganym, czy tam pozostaniesz, owinięta w pelerynę utkaną z nici braku nadziei, skąpana w ciężkim winie nałogu? Nie odpowiesz? Nie zapytana.
Posiedzę i popatrzę, posłucham i pomyślę jeszcze przy tobie, kochanie. Pozwolę sercu bić szybciej, chociaż już nie mocniej. Bo po co? Odkryję nową twarz. Coraz trudniej jest ci je ukrywać. Maskaradne. A mnie? Cóż mnie… Przypomina się, że niedawno byłabyś przy mnie panną świętą. I taką pozostaniesz. Muzo. Niedosłysząca.